Frankenstein na straży prawa.
Może najpierw zacznijmy od tytułu - ktoś mi powie o co chodzi? Jakie to ma nawiązanie? Sekretny las? Obcy?___________________________________________________________________
Kryminały i dramy na pokładzie sądów i biur prokuratorskich mają to do siebie, że spoza monotonnego motywu trzeba wybić się na dobrej historii morderstwa lub jakiegokolwiek przestępstwa. O ile historia nie jest zabarwiona jakimiś ekstra dodatkami w postaci sci-fi/fantasy na tyle trzeba wymyślić coś tak oryginalnego albo pokrętnego ażeby mozg nie splajtował po kilku odcinkach próbując nadążyć nad ciągiem wydarzeń.
Osobiście mam średnie odczucia do właśnie tej kategorii właśnie z tego względu, że w większości tego typu dram się albo gubię albo nudzę. Tytuł "Stranger" który sama nie wiem do czego nawiązuje zaintrygował mnie w większości tak pozytywnymi ocenami że uznałam iż to musi być naprawdę "coś" i dla wszystkich. Ponadto, seria wcale nie jest najnowsza a pojawienie się jej na netflixie podwójnie mnie zaciekawiło, że postanowiłam przełknąć swoje niechęci i z wielką nadzieją zapalić się na ten tytuł.
Historia zaczyna swoje wejście od głównej postaci Hwang Si Moka, który mógłby wydawać się postacią otartą o jakieś fantastyczne ekstremum - nie posiada on bowiem uczuć. W pierwszej chwili pojawił mi się w głowie motyw z "Beautiful Mind", jako że bohater również miał być swojego rodzaju pustym emocjonalnym frankensteinem, tym razem odzianym w solidny garniak na tle sądów. Intrygujące... intrygujące... Więc ten nadprzeciętny prokurator wkracza w akcje pozornie nudnego morderstwa, które w ciągu 15 odcinków okazuje się kopalnią innych ukrytych zbrodni. Znajdziemy wśród nich standardowo kolejne morderstwa, porwania, nieletnie prostytutki, libacje i najpowszechniejsze - wyższe szychy z przestępstwami podatkowymi. I o ile ilość wątków robi w głowie totalny mętlik, tak sposób ich połączenia i cale dochodzenie po sznureczku do końca sprawia chyba największą frajdę w tej serii. Na końcu możemy się zasmucić, uronić łzę ale też i zawiwatować.
Aktorstwo:
Dużo nie opowiem, standardowo okej. Na plus postać Hwang Si Moka, który był bardzo przestępnie odegrany przez pana Jo Seung Woo. Dam nawet oklaski że z taką kamienną twarzą i zimny charakterem nie sprawiał wrażenia psychopaty. Był naprawdę całkiem naturalny. Podkomisarz Han również sympatyczna postać. Zabolało mnie serduszko przy prokuratorze Yoon, a jeszcze bardziej biedaczyną Eun Soo. Oj rety, zabolało mnie przy niej szczególnie. Nieraz była irytująca ale mimo wszystko nieszkodliwa postać. (Dużo bardziej Shin Hye Sun pasują ambitniejsze rolę jak ta, aniżeli głupi romans jak Angel Las Mission, ale to moje osobiste zdanie).
OST:
Nie pamiętam żadnego..
Generalnie jestem zawiedziona. Drama ambitna, fajna z jakimś chwilami dynamicznym wątkiem, ale toteż nie sprawia że jest dużo lepsza od pokrewnych tytułów. Niejednokrotnie przewijałam pod koniec, a o tym że się oczywiście zgubiłam w całej aferze nie wspomnę. Zastanawiam się, czy poziom zagadek w dramach kryminalnych nie jest czasem za bardzo na siłe komplikowany. Według mnie to odbiera nie raz zapał do skończenia serii wyłącznie na tym że wiem kto jest "tym złym" a kto "tym dobrym", jak również "jak to się stało" i "dlaczego" - oczywiście o ile nie zabraknie nam chęci wytrwać,
Was this review helpful to you?
O związku, troszkę bardziej przyziemnie.
Jessu, jak generalnie lubie dramy gdzie związek/miłość ukazana jest jak najbardziej w zbliżony realistyczny sposób.Ostatnio w tym stylu oglądałam "I need romance" i jak na moją średnio pokaźną listę, dopiero teraz miałam wrażenie że mega przyjemne wrażenia się powtórzą. I tak było, gdzieś do połowy? maratonu, bo po przełamaniu pierwszych lodów przez Jinę i Joon Heeiego atmosfera zaczyna wyparowywać.
Nagłe problemy w związku? Nie, to tylko zwyczajny brak większej fabuły. Oczywiście nie jest to żadna nowość ażeby seria była w głównej mierze na temat związku głównej pary bohaterów i wątków pobocznych do dekoracji, o ile odcinki trwają między 40-60 min. W tym przypadku nie wiem co komuś strzeliło do głowy by odcinek rozciągnąć do do aż prawie półtoragodzinnego seansu. Szybko można wywnioskować że zaloty, umizgi i całuski J&J po prostu nie wystarczają. Ba! nawet wątki poboczne na dłuższą metę nie potrafią wypełnić dziury i zapewnić oglądającemu na tyle zaciekawienia by wytrwał tę naprawdę przeciągniętą historyjkę do końca.
I tak się stało w moim przypadku. Z początku była oczarowana, bo może adrenalina mi nie skakała co odcinek, miło było popatrzyć na kolejne love story tym razem w wydaniu bardziej przyziemnym, w którym chociażby para nie odgrywa całowania się ze ścianą >.> Kiedy największe atrakcje odcinka przemijały resztę zwyczajnie odechciało się oglądać. Wiele momentów musiała przewijać,bo ślimacze tempo nie dało się ratować już żadnym problemem gdy czujesz że z tej dramy w sumie to nic nie wynika i donikąd prowadzi. Nawet jakiegoś nadzwyczajnego endingu. Nawet jakiejś puenty, myśli na później. Kilka ładnych widoków w melodię Omary Portuondo.
Myślę, że pozycja zadowoli ludzi po związkowych przejściach z racji tego że"może?" się trochę w tym odnajdą...
Dla przeciętniaków, najważniejsze w tej dramie jest te kilka uroków i o ile im to wystarczy tak długo myślę że się ucieszą miłością pod kropelkami deszczu :)
Was this review helpful to you?
This review may contain spoilers
Uważaj na to co targa twoją duszą, bo stracisz kontrole a mara zła czuwa.
O MÓJ BOŻE CZUJE SIĘ SPŁUKANAZAORANA EMOCJONALNIE
MEH_____
Jednym słowem - nie spodziewałam się.
Nie spodziewałam się takiego szoku jakiego doznałam gdy przypuszczenia co do tej dramy tak rąbną o ziemie. Patrzę na okładkę, widzę znowu grupkę brudnych ludzi z bojowym nastawieniem - myślę "to pewno kolejny thriller". Może z jakimś ciekawym dodatkiem, przecież z jakiegoś powodu ciągle widuję zachwyty nad tą dramą. I niby obiecałam że nie zbocze z kursu dram które sobie postawiłam, ale w tym wypadku ... a niech mnie! dawaj szybko!
Pierwszym epizod mnie postawił do pionu. Szybko zamysły o niebezpiecznej historii kryminalnej okazują się mocnym kopem w stylu monstrum horroru. I nieee, efekty wizualne potworów spokojnie mogą usiąść w szeregu dobrych pozycji do mrożenia krwi w żyłach. A ja myślałam że "Train to Busan" i jego zombie dawali kopa adrenaliny. Proszę państwo poznajcie "Sweet Home". Jeżeli jesteście fanami przelewającej się hektolitrami krwi, przerażających istot niczym z najgłębszych czeluści piekielnych oraz psychologicznych zakmin... Proszę usiądźcie wygodnie, jesteście w dobrym miejscu. A czy są na sali fani Attack on Titan? Bo ja myślę że i dla was znajdzie się tu coś ciekawego.
Drama ryje beret. Zaczynamy od prostej historyjki bullyingu jakiegoś uczniaka, który nie wygląda na zachęconego dalszym prowadzeniem swojego życia. Zanim jednak decyduje się skoczyć z dachu budynku do którego się niedawno wprowadził poznaje kolejną lokatorkę - Lee Eun Yoo, niedoszłą baletnicę o raz jej przybranego brata Eun Huka. Początek epizodu zapoznaje nas szybko z współmieszkającymi bohaterami. Mamy gangstera oraz jego ofiarę prawdopodobnie pedofila nauczyciela, duchowo natchnionego nauczyciela, nastoletnią gitarzystkę, panią z pieskiem, dyrektorkę przedszkola, wrednego ahjussiego z maltretowaną przez niego żoną oraz wiele innych pobocznych osób. Wszystko zaczyna się gdy do drzwi Hyun Soo (uczniaka, gł.bohatera) puka jego skamląca sąsiadka. Ta sama którą przyłapał na krwawej makabrze swojego kota. W ekranie domofonu? pojawia się wściekła monstrualna gęba potwora szukająca swoich pierwszych ofiar. Brzmi sztampowo? Możliwe.
Na pierwszy rzut oka wpada nam widoku zalewu krwi (bo raczej krwotokiem tego nie nazwę) z nosa jakie pierwsze ofiary rzekomej "choroby" zastają. Śledząc różne komunikaty które wychodzą z mediów ludzie dowiadują się z świat ogarnia pandemia która powoduje że ludzie zmieniają się najpaskudniejsze krwiożercze bestie.
Żeby było ciekawiej tym razem - nie powoduje tego żaden wirus, bakteria, ani nie można się ów paskudztwem zarazić przez krew czy ślinę jak to przeważnie w tych historiach spotykamy. Ludzi atakuję coś najbardziej nienamacalnego i fizycznie niedoświadczalnego czyli uwaga uwaga klątwa, która najwyraźniej została rzucona na ludzkie żądze i słabości.
"Sweet Home" przynosi nam ogromną dawkę mrocznych klimatów i psychologicznych rozkmin. Poza rąbaniem i paleniem potworów, solidnych krwotoków i ciągłych widoków śmierci przeżyjemy z bohaterami nie jedną smutną historię z ich indywidualnego życia. Mnóstwo retrospekcji i zawiązujących się relacji między bohaterami sprawia że niejednokrotnie chce się wylać łezkę gdy nieoczekiwanie tracimy ulubieńca w potworny sposób. Ilość adrenaliny równoważy ilość sentymentalnych scen. Mogłabym powiedzieć że początek jest mocny a od połowy klimat się tonuje w przeciwną stronę. Powiem więcej, ilość potworów również się zmniejsza po połowie serii, co mnie szczerze... zawiodło.
Nie to żeby miała fazę na orkan szpetnych gęb i szarpanego mięsa, które dawała ciągle wrażeń ale tak jakby nagle zniknięcie tych wszystkich czyhających w pobliżu bloku stworzeń a później zapełnienie tej dziura wątkami ze zbirami i 'zaprzyjaźnionym' potworem według mnie trochę słabo wyszło. Zdecydowanie atmosfera poszła już w jakimś stopniu w dół.
Jeżeli chodzi o zakończenie sezonu - to jestem wkurzona że to było zakończenie sezonu.
Nie wiem jak ja do licha dożyje kolejne dwa lata na rozstrzygnięcie fabuły, ale z drugiej strony nie wiem czego mogłabym w ogóle się spodziewać. Wszystko stanęło niemal w takim samym punkcie co kończy 100% tytułów z hasztagiem pandemia i zombie, potwory. Prawie apokalipsa, nie ma rozwiązania (jeszcze) i co dalej? Okaże się jakaś szczepionka z udanego mutanta jakim jest Hyun Soo?
Meh....
Kwestie techniczne:
Uwielbiam powiem jednym słowem robotę przy efektach specjalnych, scenach walki, generalnie wszystko mi się podobało nie będę krytyczna. Nie miałam w końcu oczekiwań. Nie czytałam oryginału, który wciąż wiele ludzi nad wyraz sobie bardziej ceni niż ekranizacje (może kiedyś za nią chwycę), ale w tym czasie... porównując sobie zwykłe fragmenty rysowanych stworków kontra tego co widziałam w akcji - serio, nie macie na co narzekać, wrażenie to robi.
Muzyka niestety była bez wyrazu. Pamiętam jakiś kawałek podczas szybkich akcji plus gitarową piosenkę "sweet home" i to wszystko. Może i więcej muzyki zabrało by uwagę, a może też w drugą stronę zepsuło by wrażenie horroru gdyby wskoczyło więcej metalowej czy rappowej nutki.
Aktorstwo:
Jestem kolejny raz pozytywnie zaskoczona jak postacie jak Lee Si Young czy Jin Wook, któe widywałam w cnotliwych romansikach tak fajnie wyglądały w konkretnie zarysowanych rolach. To jest właśnie to. Dawajcie aktorom porządne role, jak to pozytywnie zmienia w oczach aktora i jego zdolności które jak dotąd się nie widziało. Serio... Oczarowało mnie to. Przynajmniej pozytywnie :) Reszta również nie mam zastrzeżeń.
[cieszę się że pani z pieskiem to jednak przeżyła, choć od początku czułam się zdruzgotana że pewnie żyją żeby zaraz brutalnie zginąć na ekranie...]
Krótko i na temat
POLECAM.
#horrordrama
Was this review helpful to you?
This review may contain spoilers
Śnieżka, żołnierz z PTSD i walka o prezydenturę.
Za bardzo lubię Ji Chang Wooka, dlatego wytrzymała/wyprzewijałam te aż 6 odcinków.Jang Hyuk Rin (scenarzysta) ma zauważyłam taki kompleks hiperbolizowania swoich historii. Pomysły ma dość oryginalne z pozoru, ale w rozwinięciu i wykonaniu wprawia w to w zdziwienie albo osłupienie. (Czy tylko ja tak mam?)
Byłam już po pierwszej próbie z jego wymyślnym Yongpalem, który mi nie siadł... ale mniej więcej już wiedziałam czym pachną jego produkcje. Spodziewałam się że za prostym opisem K2 będzie się kryło mnóstwo pokrętnych nielogicznych a wręcz fantastycznych wydarzeń, dziwnych splotów i mega nerwów. No i generalnie nie pomyliłam się bardzo, raczej było tego więcej niż się przewidywałam...
Ja lubię fantazję, fantastykę i eksperymentowanie. Często nawet przymykam oko na brak realizmu, ale przy braku logiki drama zaczyna odfruwać na jakimś haju. Eks żołnierz który nie może zabijać, leci z chęcią mordu na jakiegoś kongresmena. Generalnie, będąc wspaniałym zwiadowcą potrzebuję wyższego politycznie pionka żeby się do niego zbliżyć i w sumie to zabić...ale nie ogarniam co miała na myśli matka wiedźma która się zapowiedziała że zrobi to za niego. W sumie, też próbowała go zabić na wstępie...ale co tam. Mamy na nią haczyk, więc możemy skorzystać z jej pomocy. W końcu tak ładnie prosi o współpracę. I o dziwo, cała praca K2 polega na pilnowaniu zamkniętej w czterech ścianach pasierbicy żeby czasem nie wpłynęło to na wybory prezydenckie o które wśród całej złej szajki politycznej przecież się rozchodzi. Znów szmal, hajs, mamona i korona. Brzmi jak polityczno gangsterska bajka ze śpiącą Yooną w pokoju.
Uwielbiam też ten wystrój-nastrój o jaki reżyser zadbał. Nie dość że co po chwila słyszymy chór a'la kościelny, to przy scenach 'fantastycznych' umiejętność walki wręcz JCW kamera porusza jak w komputerowej grze. A nóż zauważcie każdy detal tej sztuki samoobrony. Postać Anny mająca przeszło dwadzieścia kilka lat jest tak niedomyślna, nieporadna jakby co najmniej rodzina karmiła ją jakimiś lekami przy okazji. Nawet dzieci po kilku zdradach okazują nieufność do wszystkich - wyjątkiem jest Anna. Ojciec zdradza ją bez zahamowań, a ta przy każdej ślepej uciecze wciąż oczekuje że tatuś ją znajdzie i pomoże. Tak - ten sam tatuś, mąż wiedźmy który wraz z małżonką wspólnie ją przetrzymują i wykorzystują. ( Brakuje jeszcze motywu z yongpala, czyli farmakologicznego usypiania Anny). Zdolności aktorskie Yoony, to też nie rokujący dobrze dodatek. Sceny płaczu w pierwszych epizodach wyglądały tak sztucznie i nieautentycznie że aż boli.
Bezsens goni bezsens, irytacja się gotuje. Można spokojnie przewidzieć że cała drama będzie urozmaicona tym samym przebiegiem wydarzeń, zabawą w kotka i myszkę. Przy okazji z pewnością nastąpi zmiana wrogów, przebaczeni bo jakżeby nie i cudowna miłość, między zniewieściała Anną a K2 który potajemnie ogląda w nocy jak dziewczyna tańczy nad ramenem.
Nie polecam. Chyba że łatwo cię zadowolić i szybko się ekscytujesz i masz przewrażliwiona osobowość.
Was this review helpful to you?
This review may contain spoilers
Wielowymiarowa puenta o życiu.
Przychodzi taki moment w życiu, po obejrzeniu tyyyyyyyyylu dram że trafiasz na pozycję po której myślisz "luuuuuuudzie i wy się tamtymi dramami zachwycacie?"Kit z wszystkimi słodkimi opowieściami czy dramami akcji.
Trafiłam na coś co sprawiło mi takiego kopa w sercu jakbym Biblię znów przeczytała.
Poznajcie The Light in Your Eyes.
_____________________________________________________________________
Od pierwszych odcinków zostajemy "głęboko" wprowadzeni w typowo powiedziałoby się standardową historyjkę romantyczną. Mamy Hye Je czyli aspirantkę na reporterkę bądź konferansjerkę która doznaje jakieś pauzy zawodowo życiowej próbując po cięzkich studiach znaleźć pracę w zawodzie. Szarą codzienność wypełnia jej szlajanie się przyjaciółkami po barach, użeranie się z rodzinką oraz uganianie się za miłostkami. Jej rodzina tego nie wie, ale Hye Ja już na wstępie dzieli się z nami swoją największą tajemnicą - chowa zegarek dzięki któremu jest w stanie cofnąć się w czasie jednak każda taka próba kosztuje ją jakiś kawałek życia i dzięki temu Hye Ja niestety się starzeje. Po młodocianych próbach testowania wynalazku Hye Ja i tak już wygląda na wyrośniętą jak na swój wiek, więc niestety postanawia skrzętnie go schować i już więcej nie użyć. Życie płynie normalnie, Hye Ja doznaje swoich pierwszych rozterek związanych z pracą marzeń. Na klasowym spotkaniu spotyka sukcesywnych znajomych i zawiera nowe znajomości - kolejną miłostkę Joon Hę - pana przyszłego reportera o uroczym uśmiechu. Wszystko nagle wywraca się do góry nogami gdy ojciec Hye Jy ginie w wypadku samochodowym. Dziewczyna chwyta zegarek i za wszelką cenę stara się zmienić bieg wydarzeń co po licznych próbach kończy się tragedią. Hye Ja momentalnie jednego wieczoru staje się siwą staruszką.
Fabuła w tym wydaniu prezentuje się idealnie. Cała akacja dzieje się tak szybko że od ekranu cięzko jest w pewnym momencie odwrócić głowę. Łatwo też się domyśleć że od tego momentu wszyscy oczekują rozwiązania problemu tym bardziej że już podłapaliśmy pierwszy iskry głównej pary Hye Jy i Joon Hy co desparacko w nas drąży nadzieje że ta pra skończy na końcu w przepięknym obrazku happy endingu. Spokojnie spokojnie... Weżcie głęoki wdech bo autor w tym momencie wpakował waszą głowę na naprawdę głębokie wody.
Mnie się historia w tym momencie tak ogromnie spodobała że faktycznie jedyne czego oczekiwałam to tego jednego elementu który naprawi tej okropny burdel jaki się tu rozpanoszył. Hye Ja może i została zabawną staruszką, ale jak się okazuję nie tylko na nią wpłynął negatywnie cały zbieg wydarzeń. Okazuje się że życie Joon Hy kompletnie leci na dno a jej ojciec wcale nie był tym samym zadowolonym człowiekiem co przed zmianą. Zaczynamy w tym momencie oglądać coś co pachnie "Efektem motyla" w jakieś koreańskiej wersji light. Historia juz nie prezentuje nam rozbrykanej nastolatki ale monolog o życiu z perspektywy starszej kobiety. Okazuje się że życie na krawędzi wieku niesie za sobą nie tylko fizyczne konsekwencje. Wspólnie z Hye Ją dostrzegamy prawdy o życiu jakim jest nieuchronne przemijanie oraz konsekwencje wszystkich decyzji i zdarzeń jakie się człowiekowi przytrafiają. Różnorodność problemów od zwyczajnego reumatyzmu w kolanach a dyskryminacją i złym traktowaniem osób starszych przyprawia odbiorcę o chwilę refleksji nad wartością rzeczy posiadanych za młodu. Hye Ja nie tylko desperacko szuka sposobu na powrót do młodości ale i stara się usilnie naprawić rzeczy na które kiedyś mogła mieć wpływ a które obecnie w jej stanie psują się przed jej oczyma.
Chciałabym powiedzieć że tak mniej więcej przedstawia się cały zarys fabularny The Light in Your Eyes, ale ku zdziwieniu wszystkich oglądających pod koniec czeka na was olbrzymia niespodzianka. Jeżeli ja ja skupiliście całą swoją uwagę na złotym zegarku i podróży w czasie to przygotujcie się na kompletny zwrot akcji. Bardzo poruszający, bardzo moralistyczny pełen wzruszeń i litrów łez. Nie ukrywam że musiałam oglądacie ostatnie dwa, trzy odcinki jeszcze razy w niektórych momentach bo straciłam całkowicie rachubę co naprawdę jest rzeczywistością i po zakończeniu wciąż nic nie rozumiałam.
A ja myślałam że dramy z manipulowaniem czasu są "fajne". Pan Kim Su Jin się naprawdę tutaj postarał. Nie dość że poczułam się oszukana to w dodatku strasznie mnie w duszy zabolało zakończenie.
Co do muzyki czy jakiejkolwiek oprawy muzycznej, to nie usłyszmy nic ciekawego. Aktorstwo natomiast prosi się o oklaski. Nam Joo Hyuk jak zawsze płytki w swoich romantycznych rolkach, tak tu prosi się o owacje. Generalnie wszyscy odwalili kawał dobrej roboty. Oklaski dla pani Kim Hye Jy, tym razem tej prawdziwej aktorki. Nie wiem czy osobiście również jest tak przesympatyczną staruszką, ale role wyszła jej genialnie. Aż chciałam się do niej przytulać jak do własnej babci. Kim Ho Jun w roli pajacowatego brata Hye Jy dał mi tyle rozrywki że doprawdy nikt w tej dramie nie musiał już się na nią specjalnie wysilać.
Scenarzystom naprawdę daję 10 za pomysł i wykonanie. Dla takich pozycji człowiek przemierza oceany kdramalandu.
Niepozorna pozycja z bagażem ponadczasowych wartości. Są historie których się nie zapomina i są rzeczy które człowieka przyswaja w niecodzienny sposób. Uwierzcie mi, że dla każdego znajdzie się tutaj coś co zostanie w pamięci na dłużej niż sam repertuar trwał. Jeżeli są tytuły którymi można się poszczycić że się obejrzało, to The Ligh In Your Eyes z pewnością plasuje się do wyższej półki najbardziej wartościowych pomysłów serialowych z jakimi fan się spotka na swoje azjatyckiej drodze. Szczerze od serca polecam każdemu.
Was this review helpful to you?